web analytics

Jak NIE wygląda program do prywatnych wiadomości internetowych?

 

Programy do komunikowania się w internecie (ang. Internet messengers) stały się nieodzownym składnikiem codziennego życia. Są już tak długo popularne, że większość ludzi nie pamięta już (albo nigdy nie wiedziało) od czego się to zaczęło.  Mimo, że pierwszy Internet Messenger – ICQ – wciąż żyje i ma się.. jakoś tam (nie da się powiedzieć, że nieźle), to kolejne mają się bardzo słabo (Gadu-Gadu,  na początku znany jako SMS-Express, obecnie jako GG) albo w ogóle zostały zlikwidowane (jak MSN Messenger).
Są już tak długo, że wiele z nich zmieniło właścicieli (niekiedy wielokrotnie), zmieniło się też wiele mód związanych z nimi.  Najnowszą modą jest prywatność. Na skutek wszechobecnej permanentnej inwigilacji chcemy aby nasze pogaduszki o dupie maryni zostały tylko nasze. Niestety, nie ma na to jednego dobrego sposobu. Przynajmniej ja nie podejmuję się powiedzieć jakie są dobre.

Ale mogę spróbować opowiedzieć jakie na pewno są złe.

Zacznijmy od czegoś łatwego – Skype.
Przypadek łatwy, bo już o nim pisałem – tutaj Komunikator wykupiony przez (chyba) najbardziej szpiegującą na świecie firmę za cenę dwukrotnie wyższą od wszelkich innych wycen. Wciskany na każdym kroku, choć i tak nie tak bardzo, jak kolejny ich szpiegujący produkt, czyli Windows 10.
Skype już dziękujemy.

Kolejny łatwy przypadek – Google Hangouts. Tym razem łatwy, bo nie muszę się wysilać z pisaniem, wystarczy zacytować oficjalne stanowisko firmy w procesie sądowym.

Teraz będzie lekko trudniej, bo zabieramy się za komunikatory uważane albo reklamowane za prywatne, mimo, że takimi albo nie są, albo być może są, ale zachowują się dokładnie odwrotnie.

Blackberry BBM (czasem nazywany Blackberry Messenger). Od jakiegoś czasu dostępny na platformy inne niż Blackberry, choć trochę za późno, żeby pomóc upadającej firmie. Wciąż działa, ale nie wiadomo jak długo. Wiadomości są szyfrowane, ale firma Blackberry (dawniej RIM) ma klucze do transmisji.  Firma zapewnia, że wasze wiadomości są bezpieczne i nikt nie ma do nich dostępu.
No może oprócz rządu Kanady. I USA. Oraz Indii. Dlatego BBM w ocenie prywatności komunikacji zrobionej przez Electronic Frontier Foundation otrzymał tylko jeden punkt na 7 możliwych

Skoczmy od razu na głęboką wodę – Signal.
Pełna nazwa – Signal Private Messenger. Najmodniejszy obecnie prywatny komunikator.  Prywatnie dziwię się ludziom, że mu ufają. Co prawda, ma zadatki ku temu – są dostępne kody źródłowe, można weryfikować nadawców, komunikacja jest kodowana a firma zarzeka się, że nie ma kodu do odszyfrowania. Niestety, program ma grzech pierworodny wynikający z założeń programowych. Do działania wymaga pełnego dostępu do książki adresowej. Pełnego. Albo wpuszczasz, albo program nie działa. Nie ma ku temu rozsądnego wytłumaczenia. Tak, wiem, zaraz wyskoczysz drogi czytelniku z tym, że program identyfikuje rozmówców. No i co z tego? Konkurencja, np. taki Wire też to robi. I też chce dostępu do książki. Ale go nie WYMAGA. Bez tego też działa. Czyli – da się.

IMG_2021 IMG_2022
A pełnego dostępu do swojej książki nie dam – za dużo tam mam różnych danych.. Po prostu nie ma takiej możliwości. Bo nie chodzi o same moje dane.  Nie jestem naiwny, z pewnością któraś z osób które znają mój numer używa tego programu. A to znaczy, że program ma dostęp do książki adresowej tej osoby, czyli zna moje imię i numer telefonu. Chodzi o wszystkie inne dane. Signalowi już dziękuję. I Wam też to radzę.

Bardzo popularny wybór – WhatsApp. Bardzo niesłusznie popularny.
Oprócz wspomnianego już przy Signal bezwzględnego wymogu pełnego dostępu do książki adresowej. Jest też wiele innych problemów.  Do tego stopnia, że istniało w przeszłości wiele zaleceń sugerujących rezygnację z tego programu, np. zalecenie inspektora danych osobowych landu Schleswig-Holstein. Poza tym od pewnego czasu WhatsApp jest wlasnością Facebooka, który to, w sumie dosyć podobnie jak Google stwierdził, że „privacy is no longer a social norm”. Zreszta już o tym pisałem.

IMG_2023

Kolejny bardzo popularny wybór – Viber.
Popularne są już lekko nieaktualne oskarżenia – Viber został stworzony przez izraelską firmę, której jeden z czterech współwłaścicieli właśnie przestał być pracownikiem dowództwa izraelskiej armii. Dokładnie ten sam współwłaściciel firmy był współautorem dwóch innych programów: iMesh i Bandoo, obydwu oskarżanych o instalowanie malware i szpiegowanie użytkowników. Ale to już jakby nie jest problemem, bo od dwóch lat Viber należy do japońskiej spółki Rakuten, która działa globalnie i jest notowana na japońskiej giełdzie. Jako spółce publicznej, Rakutenowi może się mocno nie opłacać nieoficjalne szpiegowanie.
Jednak pomimo to, podobnie jak WhatsApp i Signal nie działa bez pełnego dostępu do książki telefonicznej. Albo wpuszczasz, albo żegnaj. Więc pożegnałem.

IMG_2025 IMG_2024

Kolejny modny wybór – Telegram.
Niestety, znów grzech pierworodny wymogu pełnego dostępu do książki adresowej. Jest to o tyle dziwne, że pozwala dodać ręcznie kontakt, tak jak Wire. Ale, bez dostępu do książki adresowej go nie zapisze. Bo tak. Albo książka, albo….
IMG_2026

Pozwolę sobie w tym miejscu bezczelnie skorzystać z cytatu dwóch legend polskiej kultury, p. Himilsbacha i p. Holoubka. W legendarnym już tekście wspomnień p. Zawadzkiej: „Do „Spatifu” wtoczyli się pijani Himilsbach z Maklakiewiczem. Himilsbach stojąc jeszcze w drzwiach wrzasnął na całą salę: „inteligencja wypierdalać!”
Na to wstał dostojnie Gustaw Holoubek i dostojnie przemówił:  „nie wiem jak państwo, ale ja wypierdalam”. I wyszedł.

Jak program, który rzekomo ma dbać o moją prywatność, mówi mi „dawaj swoje dane albo wypierdalaj”, to nie wiem jak państwo, ale ja wypierdalam.

 

 

Leave a Reply