web analytics

Jak inwentaryzowałem TP SA

Tekst ten zacząłem pisać 8 lat temu . Różne zawirowania po drodze spowodowały, że nigdy wcześniej nie ujrzał światła dziennego.  Myślę, że najwyższa pora, żeby ujrzał wreszcie światło dzienne.

 

Zaczęło się z początku niewinnie – kolega zaproponował na początku września 2003 r. ze z początkiem października będzie możliwość dorobienia sobie nadzorując jakąś operację związaną z informatyką. Operacja jednorazowa, szybka i nieźle płatna. Pieniążków nigdy nie za wiele, więc zawsze można zobaczyć co oferują – zgłosiłem się. Można było wybrać rejon kraju – wybrałem Małopolskę ze względu na położenie – najbliższe od mojego miejsca zamieszkania.

Czy może Pan jutro być w Wałbrzychu?
Potem nastąpiła cisza – pomyślałem, że wybrali innego, albo całość odwołano. Tymczasem 29 października, gdy jechałem sobie spokojnie samochodem, dzwoni telefon, pokazuje się warszawski numer. Odbieram, przedstawia mi się mężczyzna i pyta czy mogę nazajutrz być w Wałbrzychu?. Odpowiadam, że być to ja mogę, ale w jakiej sprawie? Informuje mnie, że tej, do której się zgłaszałem na początku września. Ponieważ całość kosmicznie mnie zaskoczyła – było już miesiąc po terminie, na który się zgłaszałem, a Wałbrzych leży około 400 km od Krakowa. To jakiś żart pomyślałem? Poprosiłem o kontakt za godzinę – mimo zestawu głośnomówiącego, jazda i rozmowa jakoś mi nie współgrały. Przy okazji ta godzina pozwoliłaby mi zebrać myśli.
Po godzinie wiedziałem więcej – faktycznie, miałem jechać zupełnie gdzie indziej niż się zgłaszałem i to za 12 godzin. W południe następnego dnia miało się na miejscu odbyć szkolenie całego zespołu. Oferowane pieniądze były całkiem ciekawe, więc zgodziłem się.

Rozpaczliwa organizacja pracy
Następnego dnia przyjeżdżam na miejsce. Miasto, znane z wysokiego bezrobocia wygląda jak wygląda – nieszczególnie. Mam się zgłosić w jednym z dwóch budynków które będę oglądał służbowo przez najbliższe półtora miesiąca – trzypiętrowy blok, obłożony niebieskim sidingiem. Mieści się w nim centrala, służby techniczne i sporo biur. Większość z nich w likwidacji. Jedno z pomieszczeń byłego działu windykacji ma zostać moim biurem na 6 tygodni. Z zapowiadanego całego zespołu okazuje się, że byłem sam. Do tego jedna osoba z Warszawy, która miała przekazać informacje o całym przedsięwzięciu. Nie ma więcej nikogo. Nie wiadomo co robić – mam się szkolić sam, czy czekać na innych. W końcu zaczynamy rozmowę.

Robimy to, czego TPSA nie była w stanie własnoręcznie zrobić
Okazuje się, że mam pracować dla firmy CSS S.A. która otrzymała kontrakt od TPSA na przeprowadzenie wspólnie z nimi inwentaryzacji sprzętu komputerowego monopolisty w całym kraju. Przedsięwzięcie może być trudne, ponieważ mamy na to tylko 6 tygodni, natomiast poprzednia inwentaryzacja była wykonywana samodzielnie przez TPSA w 2000 roku i nie zakończyła się do dnia dzisiejszego. My mamy to zrobić szybko i skutecznie. Będzie do tego oddelegowanych kilkaset osób z całego kraju. Każdy z nich ma mieć notebooka ze specjalnie opracowaną aplikacją mającą wspomagać spis. Dokonane spisy mają przesłać podpinając się do intranetu TPSA na specjalną stronę z Centralną Aplikacją Spisową. Następnie mają wydrukować protokoły na drukarkach i zachować kopie bezpieczeństwa na Flash Diskach USB. A dlaczego przeniesiono mnie o 400 kilometrów od miejsca gdzie miałem pierwotnie pracować?? Okazało się, że nie jestem pierwszy na tym stanowisku, tylko, że mój poprzednik miał słabsze nerwy – po zobaczeniu wszystkiego na miejscu uciekł i się więcej nie pokazał.
Ja mam pracować w Terenowej Komisji Inwentaryzacyjnej jako reprezentant firmy CSS i zajmować się rozwiązywaniem wszelkich problemów, jakie mogą napotkać zespoły spisowe podczas inwentaryzacji. Do dyspozycji dostaję komputer podpięty do intranetu, telefon, biurko i krzesło. To wszystko. O resztę muszę się zatroszczyć sam – w tym o noclegi i dojazdy. Firmy to nie interesuje. Od poniedziałku, 3 listopada ma się zacząć cała operacja na ostro. W ten dzień, o 9 rano mamy się spotkać w lokalnym biurze TPSA, skąd wszyscy rozjadą się do swoich miejsc pracy.. Są już przygotowane harmonogramy – jest wiele miejscowości do objechania, praca rozplanowana jest do końca listopada.

Zebranie, którego nie było
3 listopada, poniedziałek – ze spotkania nic nie wychodzi, nikt nie dojechał. Mam czas na rozejrzenie się po moim miejscu pracy. Dookoła trwa jedna wielka likwidacja. Olbrzymie magazyny akt są likwidowane, same akta pakowane do wielkich worów, które potem pojadą w bliżej nieokreślone miejsce. Część biur już świeci pustkami, inne służą jako zaplecze socjalne paniom segregującym akta. W przerwach na kawę toczone są niekończące się rozmowy, co z nimi teraz będzie. Wszystkie mają już wypowiedzenia umów o pracę, większość miała pierwsze wypowiedzenia już w czerwcu, potem kolejno przedłużane o kolejne miesiące. Jak się później okaże, listopad był ostatnim miesiącem przedłużenia. Zostaną zwolnione – część na wcześniejsze emerytury, części zaproponowano pracę w innych miejscach. Propozycje są nierealne, miejsca te są oddalone nieraz i po 100 km, co przy słabej komunikacji w tym rejonie uniemożliwia dojazdy, należałoby się przeprowadzić. Ale na razie opróżniane są kolejne pomieszczenia.
Kolejnego dnia rano zespołów spisowych wciąż nie ma – przyjadą dopiero pod koniec dnia, co uniemożliwi im jakąkolwiek pracę w tym dniu. Oznacza to już dwa dni spóźnienia w stosunku do planu. Okazuje się, że są oni wynajęci tak samo jak ja. W dodatku część z nich, mimo najlepszych chęci nie ma zielonego pojęcia o sprzęcie komputerowym. W efekcie nie będą później w stanie odróżnić modemu kablowego od routera czy terminala od monitora. Ale to wyjdzie dopiero później.
Na razie spis zaczyna się – 5 listopada. Zespoły wchodzą na pierwsze lokalizacje. To znaczy.. prawdopodobnie wchodzą – nikomu nie przyszło do głowy przekazać numery telefonów komórkowych do członków Zespołów Spisowych. Tymczasem z góry – z Krajowej Komisji Inwentaryzacyjnej (bo i takie dumne ciało powstało) spływają maile, z coraz bardziej stanowczymi żądaniami raportowania postępów w spisie. No cóż – nalezało się tego spodziewać.
Jak już udaje się skontaktować z Zespołami, okazuje się, że inwentaryzacja idzie w większości nad wyraz szybko – później się okaże, że większość sprzętu po prostu zabrano z likwidowanych oddziałów terenowych i leży on w podziemiach tego budynku w którym pracuję. Za to na koniec dnia kolejne atrakcje – ktoś kto zamawiał nowiutkie laptopy Della dla zespołów spisowych nie miał pojęcia, że instrukcja pracy ZS przewiduje wydruk protokołu na zakończenie spisu każdej lokacji.. W efekcie laptopy są malutkie i zgrabne, tylko nie mają portów do podłączenia drukarki. A drukarek USB w TPSA jak na lekarstwo. No cóż – drukować trzeba będzie niezgodnie z instrukcją. Z wysyłaniem danych do Aplikacji Centralnej też nie jest wesoło – okazuje się, że aplikacja Arkusz Spisowy ma niezłą kolekcję błędów a nowe jej wersje trzeba na początku ściągać co pół godziny. W końcu wspólnym wysiłkiem udaje się jako tako rozkręcić pracę.

Kto mi właściwie płaci??
Koszty spania w hotelu i cotygodniowych dojazdów nie są małe – nie da się tego na dłuższą metę finansować z własnej kieszeni. Po upomnieniu się o zaliczkę na pokrycie kosztów pobytu okazuje się, że podobno nie pracuję dla samej firmy CSS, tylko dla jakiejś małej firemki która jest podwykonawcą. Firma ta nie ma adresu, ma tylko dwa numery telefonu, w tym jedną komórkę. Przynajmniej tyle mi podano. Umowy nie będzie żadnej – ani zlecenia, ani o dzieło. Jak bardzo chcę, to mogą mi wystawić na jeden tydzień . Znaczy – największa lewizna jaką widziałem. Brnijmy dalej – zaliczkę dostanę, mam podać konto i dane. Znaczy, że będę miał jak dojechać i mieszkać w następnym tygodniu. Zaliczka ma być w piątek na moim koncie.
W środę rano (poniedziałek i wtorek były wolne ze względu na święto 11 listopada) dzwonią do mnie o której będę na miejscu. Odpowiadam, że nie wiem, bo mimo umowy pieniędzy nie ma na moim koncie. Ugiąwszy się pod naleganiem z Warszawy, pożyczam pieniądze i jadę. Pieniądze otrzymuję w środę popołudniu, po dwóch monitach. Jak się okaże później, to tylko przygrywka do późniejszych kłopotów.

Przelew jest opisany jako „zwrot zaliczki samochód”. Właściciel firemki-krzaka później będzie się tłumaczył, że chciałem kupić od niego samochód i wpłaciłem zaliczkę, którą on tym przelewem zwrócił.

Jest coraz weselej….
Jak się okazuje, autorzy Aplikacji Centralnej nie wzięli pod uwagę ile osób będzie korzystało z aplikacji centralnej – stąd też praca jest urozmaicana ciągłymi „zwisami”. Od pań zza ściany dowiaduję się wesołych historyjek, jak to np przeniesiono ich pod obsługę działu socjalnego z Poznania, oddalonego o kilkaset kilometrów. Nie przeszkadza to składać pracownikom radośnie atrakcyjnych ofert w postaci darmowych biletów na koncert lub do opery – oczywiście w Poznaniu. Hotelu niezbędnego do takiego wyjazdu już się oczywiście nie oferuje.
Dane mi też jest zobaczyć marzenie każdego młodego internauty – magazyny. Jest to widok niezapomniany – spore pomieszczenia, bez żadnych mebli. W nich, ułożone w długie rzędy sprzęt komputerowy. Warstwa na warstwie, do wysokości około 1.5 metra. Setki komputerów z likwidowanych działów obsługi klienta i lokalnych BOK-ów. Drukarki, czytniki kodów paskowych, monitory, klawiatury.. wszystko. Sprzęt oczywiście markowy – HP, Dell, Fujitsu. Nikt tego nie chce – nowo zakładane biura dostają nowe komputery. A przekazać to wszystko szkołom – część podobno przekazano. Co do reszty – nie ma odważnego który by podjął decyzję.
Przychodzi też dostawa nowego sprzętu. Komputer Dell z procesorem Pentium 4 2.6 MHz i monitorem 17” ma wpisaną wartość księgową 9000 zł. To nic, że taki komputer można kupić za połowę tej kwoty – to podobno dla celów ubezpieczenia wpisano. Żaden z tych komputerów nie pochodzi bezpośrednio od producenta – wszystkie mają duże i wyraźne naklejki pośredników. Widocznie nie jest łatwo zostać dostawcą TPSA i wielkość firmy nie ma tu znaczenia.
Pracownice pakujące sterty akt do worów z uwagą słuchają w radio audycji Janusza Weissa rozmawiającego z prezesem Józefiakiem o wadach Błękitnej Linii. Z uwagą i niedowierzaniem. Pada nawet stwierdzenie – za naszych czasów za taką obsługę wyleciałybyśmy dyscyplinarnie z pracy. Teraz to „drobne kłopoty”.

Siedź i rób dobre wrażenie.
Dzięki dobrej pracy zespołów spisowych udaje się spis zakończyć znacznie wcześniej niż planowano. Mimo wcześniejszych opóźnień. Pracownicy po prostu zyskali sporo nadziei przez pracę – część z nich to bezrobotni, z podobnie dotkniętych bezrobociem miast. Kilka razy rozmawiam z najstarszym z nich – jest bezrobotny od roku. Ima się różnych prac, jest gotów pojechać nawet na drugi koniec polski, byle tylko zapewnić pieniądze rodzinie. Płaceni są od liczby spisanego sprzętu. Stąd też najchętniej jadą na takie lokalizacje, gdzie jest go dużo. Najmniej chętnie patrzą na takie, gdzie trzeba jeździć z miejsca w miejsce i spisywać po dwie, trzy sztuki. Czasu to pochłania dużo, a pieniędzy z tego mało. Później dowiaduję się, że mimo iż CSS płaci za ich przejazdy, wielu z nich nie ma tego płaconego – pieniądze zostają w kieszeniach pośredników.
Spis kończymy jako taki około 20 listopada. Harmonogram spisu nie przewiduje już zajęć dla uczestników spisu z ramienia firmy CSS. Na pytanie, czy mam tam siedzieć i ponosić koszta hotelu otrzymuję odpowiedź – TAK, siedź i rób dobre wrażenie.
Przed następnym etapem należy się jedno wyjaśnienie – na czym polegał sam spis. Otóż wszystkie przedmioty związane z informatyką zostały spisane – nazwa, typ, numer seryjny, numery inwentarzowe. Dane te zostają umieszczone w aplikacji spisowej. Po wysłaniu do aplikacji centralnej następuje próba automatycznego skojarzenia urządzeń z zapisami inwentarzowymi. Część wpisów się niejako „sama” uzgodni, resztę trzeba będzie uzgodnić ręcznie – czy np. ten monitor który jest na stanie danego oddziału zaginął, czy też osoba ze spisu np. pomyliła się w numerze seryjnym, przez co aplikacja centralna nie mogła skojarzyć ze sobą dwóch rekordów. Jaka była skuteczność takiego działania? Na poziomie 40%. Oznacza to, że moja Komisja Terenowa miała około 2500 urządzeń do uzgodnienia ręcznego i tydzień na zrobienie tego. Tymczasem w pierwszym dniu uzgodnień udało się uzgodnić około 100 rekordów, podobnie było w innych częściach kraju. Przerażenie zapanowało w Krajowej Komisji Inwentaryzacyjnej. Chybcikiem zmieniono instrukcje pracy Komisji Terenowych, i pracownicy CSS, którzy mieli zakaz uczestniczenia w uzgodnieniach, nagle zostali do tych prac oddelegowani. Zwiększono też liczbę pracowników TPSA. Gwałtownego wzrostu liczby zalogowanych osób nie wytrzymała aplikacja centralna. Trzeba było uruchomić drugą jej kopię na innym serwerze, co zmniejszyło obciążenie o połowę. Mimo to trzeba było obydwie restartować co kilkadziesiąt minut. Dowiedziałem się o tym po kilku dniach, ponieważ w tzw. Międzyczasie wykazali się informatycy TPSA – dokonując jakiejś rekonfiguracji systemu pozbawili całą Komisję Terenową dostępu do serwera poczty obsługującego całą inwentaryzację. Błąd udało się usunąć już po 7 interwencjach i 10 dniach wytężonej pracy.

Rozpacz narasta
Tymczasem nastał grudzień. Nadwyżki udało się uzgodnić, nie udało mi się doprosić o kolejne zaliczki. W efekcie sponsorowałem jak na razie biedne firmy CSS S.A. i TP S.A. darmowym kredytem płacąc za dojazdy i hotel z własnej kieszeni. Co to dla mnie.
Nadszedł czas uzgodnień niedoborów – czyli tych zapisów w bazie inwentarza, które nie zgodziły się z żadnymi zapisami z inwentaryzacji. Ważny dyrektor TPSA wysłał do wszystkich właścicieli notebooków informację, wszystkie notebooki które nie będą spisane, zostaną odcięte od sieci korporacyjnej, co praktycznie uniemożliwi korzystanie z nich. Dano na uzgodnienie tego 3 dni. Dobry bat potrafi czynić cuda. Wszystkie notebooki które nie znalazły się wcześniej, mimo stanowczego odgórnego nakazu, nagle pojawiły się u mnie – kilkanaście sztuk. Ot tak… Mimo to pozostawało do wyjaśnienia ponad 1500 sztuk sprzętu. Na następny dzień 2/3 z tego prawie się wyjaśniło… otóż panie z TPSA chcąc się wykazać ładnym wynikiem z uzgadniania nadwyżek, uzgadniały je jako nowe zakupy, albo przypisywały je do jednego z działów

Ostatni gasi światło.
Zbliżają się święta, wszyscy już o nich myślą. Nikt nie kontroluje co się dzieje, każdy myśli o wolnym. Spadł śnieg, w sklepach zrobiły się tłumy szukające prezentów. Do nas doszły ostatnie instrukcje jakie dokumenty zebrać. Przy okazji po raz pierwszy spotkałem wszystkie osoby przeprowadzające inwentaryzację. Po raz pierwszy też spotkałem osoby z CSS – dwie młode dziewczyny, które chyba wiedziały o tym całym zamieszaniu niewiele więcej niż ja. Oddałem papiery, wróciłem do domu na święta.
Sprawa ucichła.

Styczeń
Reszty pieniędzy wciąż nie otrzymałem. Osoba u której rzekomo pracowałem, w ogóle z rzadka odbiera telefony. Za którymś razem mocniej przyciśnięta rzuca: „to w takim razie nie dostaniesz już ani złotówki. I spróbuj z tym coś zrobić”
Od tego momentu nie odebrał już nigdy telefonu.

Wysłałem wszystkie dokumenty – kopie protokołów, moje przepustki na strzeżone obiekty TPSA itp. do Państwowej Inspekcji Pracy. Kilka miesięcy później otrzymałem decyzję inspektora, że owszem, jakieś nieprawidłowości były, ale mojej pracy nie stwierdzono.
Zanim to stwierdzono, pod koniec stycznia 2004 r znalazłem doniesienia prasowe, że firma CSS SA właśnie podpisała kontrakt z TPSA na przeprowadzenie.. inwentaryzacji.

Wykonałem kilka telefonów do osób które pracowały przy spisie – one także nie otrzymały zapłaty.
Zrozumiałem, że wykonałem kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty. Za własne pieniądze.

 

Doniesienie prasowe o podpisaniu umowy między CSS SA oraz TP SA w styczniu 2004:

Znalezione na jednym z profesjonalnych portali social-media, w publicznie dostępnym profilu zawodowym pewnej osoby:

 

 

Leave a Reply